kwi
1
2012

Pogoda na oczy

Z fotografią każdy ma dziś kontakt. Mówiąc to upraszczam sobie sprawę i myślę o ludziach z kręgu kulturowego, w którym żyję. Aparaty i albumy ze zdjęciami są obecna w każdym domu. Rejestrujemy wszystko. Fotografie gromadzimy w albumach, pudełkach na płytach i dyskach. Wieszamy je na ścianie. Nosimy w portfelach. Umieszczamy je w Internecie. Fotografujemy i jesteśmy fotografowani. Pokazujemy nasze zdjęcia innym i oglądamy zdjęcia innych. Jednym słowem fotografia jest stałym elementem naszego życia. Tak po prostu jest.
Myślę, jednak, że to jak fotografujemy różni nas od siebie. Aparat jest w sumie tylko narzędziem, które ktoś bierze i używa w sobie właściwy sposób. Trochę tak jak ze sztućcami, które większość z nas trzyma tak jak mu jest wygodniej.
Każdy z nas wykonywał zdjęcia do dokumentów. To konieczność. Ja dorastałem w miejscowości liczącej (w czasach kiedy byłem dzieckiem) jakoś koło 3 tys mieszkańców. I w tej miejscowości był jeden, jedyny fotograf. Obsługujący zarówno wesela, komunie, chrzty, pogrzeby oraz wykonujący tak zwane zdjęcia legitymacyjne. I o tych ostatnich chciałbym opowiedzieć.
W studiu u Pana fotografa (za czasów kiedy z jego usług korzystałem analogowym) wisiała marynarka, w którą ubierał klientów nieprzygotowanych na okazję wykonania zdjęcia legitymacyjnego. Posiadał też grzebień, którym stylizował fryzury kobietom, mężczyznom i dzieciom. Demokratycznie. Na stanie miał też, z tego co pamiętam chyba czerwone, korale, dla Pań, które zgodziłyby się na urozmaicenie wizerunku. Dla Pana fotografa cały proces przygotowania zdjęcia wiązał się z czynnościami, które miały na celu wyestetyzowanie klienta. Bardzo mu zależało na efekcie końcowym, ja odnosiłem wrażenie, że nawet bardziej niż mnie. Jak już przebrnęło przez przygotowania, dochodziło się do momentu kiedy było się sadzanym na obrotowym, regulowanym w pionie taborecie. Pan fotograf ustawiał wtedy światła. Pamiętam, że były dwa. Pan fotograf z aparatem w ręku (nie pamiętam niestety co to był za sprzęt) przesuwał lampy. Podkręcał taboret. Kazał się prostować. Przekręcać ramiona. Korygował cienie na twarzy fotografowanego. Ustawiał profil. Przy tym ostatnim posługiwał się zwykle zwrotem: „oczy na czerwone, nosek na zielone”. Na myśli miał jakieś dwa charakterystyczne kolorystycznie punkty w atelier, ułatwiające mu pracę. Kiedy cały proces modelowania postaci się kończył, padały słowa, które za mną chodzą do dziś: „Pogoda na oczy”. A potem błysk lamp, połączony z trzaskiem migawki oznajmiał, że zdjęcie zostało wykonane. Pan fotograf zawsze robił więcej niż jedno zdjęcie, żeby można było wybrać to które klientowi się spodobało. Potem można było zdjąć marynarkę, korale i po tygodniu przyjść po gotowe odbitki. A jak nie tylko klientowi ale i Panu fotografowi efekt pracy przypadł do gustu to można było trafić się na umieszczoną w jego pracowni galerię. I zawsze można było przyjść jak już się wykupioną ilość odbitek wykorzystało po kolejne. Fotograf zawsze archiwizował wszystkie negatywy. Naprawdę nie śmiejąc się, pełen profesjonalizm.

[photosmash id=6]

 Drugą związaną z autorskim podejściem do robienia zdjęć jest historia zasłyszana od fotografowanego przeze mnie kiedyś profesora z Uniwersytetu Warszawskiego (u którego jako jedynego przez całe pięć lat studiów miałem warunek) usłyszałem od niego jak to można podejść do tematu robienia portretów. Profesor podczas robienia zdjęć wspomniał fotografa warszawskiego, który miał osobliwe podejście do portretowanych przez siebie osób. Otóż uważał on, że ludzie, którzy przychodzą do niego w celu zrobienia sobie zdjęcia mają pewien problem. Ludzie ci skupiają się za bardzo na tym, żeby na zdjęciu wyjść dobrze, ciekawie, jak najlepiej. Skupiają się na wyrazie twarzy co w gruncie rzeczy powoduje, że się spinają i zachowują nienaturalnie. Przybierają pozę, przyodziewają maskę jednym słowem nie są sobą. I to zdaniem tego fotografa było nie do końca dobre. I ten pan wpadł na pomysł, który miał temu zapobiegać. Pomysł przewrotny i na swój sposób okrutny. Fotograf ten kazał stawiał do góry nogami taboret i kazał na nim siadać fotografowanym. Tłumaczył się tym, że tylko ludzie, którzy zaczynają myśleć o swojej dupie przestają się skupiać na twarzy. I wtedy siłą rzeczy nie wychodzą sztucznie.

Jak sobie o tych historiach myślę to, sobie uświadamiam, ze fotografia pomimo iż stała się tak powszechna, nigdy nie będzie jednowymiarowa.

 

 

Podobne posty

O Autorze:

Właściciel Holgi 120 CFN. Już drugiej. Pierwszej odpadł obiektyw. Chciałbym robić więcej zdjęć. Chciałbym oglądać dużo dobrych zdjęć. Chciałbym móc łatwo do nich dotrzeć.

1 Komentarz + Dodaj komentarz

  • Znakomity tekst! :)

ZNAJDŹ NAS:

Holga.pl. All rights reserved 2011. Kontakt: holga.pl@gmail.com
Projekt i wykonanie: www.StudioGraficzne.com