paź
18
2012

O niej

MongoliaPierwszy aparat jakim się posługiwałem to był Zenit ET. Popsuł się w nim dość szybko światłomierz. Wydawało mi się wtedy, że potrafię się bez niego obyć i ocenić ekspozycje gołym okiem na tyle, że nie używałem niczego do pomiaru światła. Myliłem się i to bardzo.

Następnie kupiłem, po konsultacjach z panem fotografem co to robił zdjęcia legitymacyjne we wsi, Pentaxa M-ZM. Nie miał autofocusa. Dyskredytowało go to w oczach kolegów. Pentaxa ukradli.

Trzeci był Flexaret. Pożyczony. I szczerze mówiąc obawiam się, że nie oddany do dziś. Bardzo przyjemny ale nie tak fajny jak Yashica 124-G kolegi.

Kupiłem następnie, a może w międzyczasie, nie pamiętam, Olympusa mju ii. Pomijając fakt, że na nim kiedyś usiadłem i zniszczyłem wyświetlacz na tylnej ściance służy mi do dziś.

Miałem też okazję fotografować Graflexem, który uczył mnie myślenia podczas robienia zdjęć. Wiązało się to z kosztem jednej klatki oraz czasem jaki był potrzebny na tworzenie kompozycji.

Potem nabyłem pierwszą i jedyną jak do tej pory cyfrówkę. Canona G9. Aparat poręczny, o naprawdę wielkich możliwościach. Fotografuję nim do dziś. Mieści się w kieszeni bojówek.

I wszystkie te aparaty, może z wyjątkiem Zenita, który żył własnym życiem, pozwalały mi na kontrolowanie efektu jaki chciałem osiągnąć na zdjęciu. Zapewniały mi na to, że miałem to co chciałem.

A potem przyszła Holga. 120 GCFN. I szczerze mówiąc opadły mi ręce… Z pierwszych 9 filmów nie miałem ani jednego zdjęcia, które chciałem mieć. Wszystko wyszło inaczej. Z prostej przyczyny czyli przełącznika na czas B, który jak odkryłem należy kontrolować a nie tylko ustawić raz. Te 9 rolek zrobiłem na wyjeździe i efekt zobaczyłem dopiero po powrocie.

Nauka fotografowania Holgą okazała się wcale nie być prosta. Należało pamiętać o czasie, ustawianiu ostrości, przestawianiu przełącznika „przesłony”, zaklejaniu aparatu taśmą tak aby tylnia ścianka nie odpadła i zrezygnowaniu z dekielka na obiektyw (bo się o nim najzwyczajniej zapominało).

Ale potem to już Panie bajka. Pierwsze zdjęcia z w pełni „kontrolowanej” Holgi mnie powaliły. Przeostrzenia, winietowanie, rozmycia, refleksy, nie i ostrości… wszystkie niedoskonałości tego aparatu okazały się być czymś niesamowitym. Tak naprawdę fotografowaniu tym aparatem zawsze towarzyszy uczucie ciekawości. Co wyjdzie? Jak wyjdzie? Mam takie proste wrażenie, że tu ja i ona wspólnie robimy zdjęcie. Ja odpowiadam za kadr i umownie za ekspozycję ale ona zawsze dorzuca coś od siebie. I nigdy nie jest to powtarzalne.

Fotografowanie Holgą jest jak robota z kimś kto zawsze ma coś twórczego od siebie do dodania. I tym się ona różni od wcześniej wymienionych aparatów.

No. I tyle.

A na koniec kilka zdjęć z miejsca gdzie Holga sprawdziła mi bardziej niż inne moje aparaty…. bo nie potrzebowała zasilania.

[photosmash id=7]

Podobne posty

O Autorze:

Właściciel Holgi 120 CFN. Już drugiej. Pierwszej odpadł obiektyw. Chciałbym robić więcej zdjęć. Chciałbym oglądać dużo dobrych zdjęć. Chciałbym móc łatwo do nich dotrzeć.

1 Komentarz + Dodaj komentarz

  • To jak z kobietą, prawda? Co zresztą sugeruje tytuł :)

    P.S. Zdjęcia ładne, ale trochę za duże po kliknięciu. Kiepsko się ogląda.

ZNAJDŹ NAS:

Holga.pl. All rights reserved 2011. Kontakt: holga.pl@gmail.com
Projekt i wykonanie: www.StudioGraficzne.com