paź
27
2012

Łyk powietrza

Jeśli twoje zdjęcia nie są dostatecznie dobre, to znaczy, że nie jesteś dostatecznie blisko. (Robert Capa)

Czy ja się starzeję? Pewnie tak. Być może chodzi tylko o narzekanie, że kiedyś było lepiej. Ale… Ale zacznijmy od początku.

Od dłuższego czasu śledzę Fotopolis, w różnych miejscach sieci szukam zdjęć, informacji o wystawach, wydarzeniach itp. Bezskutecznie. To znaczy znajduję zdjęcia – jak każdy. Całe miliony fotografii (nazywanych ostatnio fotkami). Bardzo rzadko napotykam jednak takie, które by mnie obeszły albo chociaż zainteresowały. Też tak macie? Być może po prostu się starzejemy. Ale mam nieodparte wrażenie, że nie tylko o to chodzi. Myślę, że nie obchodzi mnie większość zdjęć, bo również dla ich autorów nie są one ważne.

Na pewno się zmieniłem. Na pewno się zmieniliśmy. Ale i sama Fotografia się zmieniła. W sposób podobny do tego, jak według wierzeń ludzie zmieniali się w upiory. Jeszcze kilkanaście lat temu zdjęcie powstawało z grubsza w taki sposób, że umieszczaliśmy w aparacie błonę bądź płytę z emulsją zawierające sole srebra. Naświetlały ją te same promienie światła, które dotknęły przedmiotu i się od niego odbiły. Zmieniały strukturę cząsteczek emulsji tak, że przy wywoływaniu w miejscach naświetlonych wydzielało się czyste srebro. Tak powstawał negatyw, z niego pozytyw. Związek między przedmiotem a jego fotograficznym obrazem był konieczny i bezpośredni. André Bazin porównywał go do odcisku stopy na mokrym piasku.

Dziś obraz fotograficzny powstaje na matrycy aparatu cyfrowego. Od razu zostaje zapisany jako ciąg zer i jedynek na karcie pamięci, po czym jest zamazywany, aby zrobić miejsce kolejnemu. Zresztą sama karta na ogół jest opróżniana po przeniesieniu zdjęć do komputera. Tam sąsiadują z innymi plikami zapisanymi jako ciągi zer i jedynek – dokumentami tekstowymi, arkuszami kalkulacyjnymi, obrazkami z Painta itp. Związek między przedmiotem a jego cyfrowym obrazem jest luźny i mniej konieczny. Cyfrowe zdjęcie kota wydaje się być bliższe zdaniu „Czarny kot siedzi na progu” napisanym w edytorze tekstu niż srebrowej fotografii.

Oczywiście mogę wierzyć, że konkretny ciąg zer i jedynek mógł powstać tylko w tej konkretnej sytuacji pokazanej na zdjęciu. Ale równie dobrze mogę wierzyć zdaniu wypowiedzianemu i zapisanemu w Wordzie. W tym przypadku, że kot faktycznie siedział na progu i był autentycznie czarny jak smoła. Problem w tym, że jako gatunek nigdy nie byliśmy specjalnie ufni. Trudno nam uwierzyć zarówno w stałość uczuć, prawdomówność bliźnich, jak i życie po śmierci. Dlatego wynaleźliśmy Fotografię – żeby mieć pewność. Chociażby taką, że nie zapomnimy i nas nie zapomną. Po to potrzebowaliśmy portretów trumiennych, a potem srebrowych obrazów.

Ale też chcieliśmy mieć dużo i tanio. Dlatego zamieniliśmy Fotografię w jej cyfrowego upiora. I teraz po kolana brodzimy w „fotkach” sprowadzonych do roli obrazków wypełniających strony internetowe, ściany, przestrzeń miasta. Kiedyś Fotografia to była sprawa życia i śmierci. Nieraz dosłownie, kiedy Robert Capa wylatywał w powietrze na minie w Indochinach. Na co dzień zaś dlatego, że swoich fotograficznych portretów mogliśmy mieć niewiele – zależnie od epoki, jeden, kilka, kilkadziesiąt w życiu. Dlatego (nawet nieświadomie) traktowaliśmy je poważnie. Śmiertelnie poważnie.

Dziś fotografować każdy może. „Trochę lepiej lub trochę gorzej.” I praktycznie za darmo. Nie trzeba wykosztowywać się na negatywy, wdychać utrwalacza ani narażać życia. Z takim efektem, jak każdy widzi. Okazuje się, iż nie miał racji ten, kto powiedział, że wystarczy dać małpie maszynę do pisania i dużo czasu, a w końcu choćby przypadkiem napisze dzieło Szekspira. Otóż ja nie widzę wielu współczesnych zdjęć na miarę Szekspira. Ani nawet Bułhaka. Kiedyś Jacek Santorski przytoczył opowieść o człowieku, który zgłosił się do starego mistrza zen, ponieważ bardzo pragnął oświecenia. Przy przechodzeniu przez strumień starzec chwycił go za głowę i przytrzymał pod wodą długo, baaardzo długo. Po czym powiedział, by wrócił wtedy, gdy będzie pragnął oświecenia tak bardzo, jak przed chwilą pragnął powietrza. Chciałbym czasem obejrzeć zdjęcie, którego autor pragnął tak bardzo, jak duszący się łaknie powietrza.

3 Komentarzy + Dodaj komentarz

  • Nie ma co sie obrazac na nowe. demokratyzacja fotografii ma taka wlasnie cene ze kazdy zawsze i wszedzie moze. nie ma w tym nic zlego. to sie po prostu dzieje. moja mama wspomina dzoen kiedy wyladowalismy na ksiezycu. jej nauczycielka powiedziala wtedy ze to niemozliwe. tez nie chciala sie z nowym pogodzic. Z fotografia mamy teraz podobnie. mozna uwazac ze przez jej dostepnasc staje sie psuje. ale nie da sie tego zatrzymac. wlasciwie to nic sid nie zmienilo. kiedys trudniej bylo ja robic a dzis trudno jest znalezc cos dla siebie. sumarycznie nadal nie jest latwo dostepna.

    • To trochę jak z graffiti. Z jednej strony miło, że ludzie mają potrzebę i możliwość ekspresji, wyrażania siebie. Z drugiej jednak żal, że w tak wielu przypadkach sprowadza się to do stawiania durnych prostackich tagów gdzie popadnie.

  • Nasuwa mi się na myśl co następuje:
    1. autor ogląda za dużo zdjęć – czasami też wpadam w taki przesyt. Na przykład – mając do nadrobienia zaległości powiedzmy 400 zdjęć na flickrze po 50 przestaję myśleć i po prostu przewijam. To chyba normalne, że co za dużo to niezdrowo. Nastawienie jest bardzo ważne, trzeba mieć odpowiedni nastrój, spokój, czas i chęć otwierania głowy i przenoszenia się w oglądane sytuacje.
    2. autor ogląda zdjęcia bez duszy. Mam wrażenie, że to nie wina „fotografii” jako takiej, że się zmieniła i teraz jest denna. To czynnik ludzki – kiedyś dostęp do sprzętu nie był tak powszechny. Teraz „cyka” każdy, a nie każdy to czuje. Wydaje mi się, że zdjęcie samo w sobie może być słabe, ważny jest ładunek emocjonalny jaki ze sobą niesie. A że panuje moda na powierzchowność, to i takie zdjęcia mamy.

ZNAJDŹ NAS:

Holga.pl. All rights reserved 2011. Kontakt: holga.pl@gmail.com
Projekt i wykonanie: www.StudioGraficzne.com